Będzie o czymś tak ważnym, że normalnie paluchy drżą, we łbie mi szumi,
boję się, pierwszy raz w życiu boję się pisac!, niewiarygodne. Już dawno chciałem to przekazac światu, nigdy jednak nie starczyło mi odwagi, lecz teraz jeśli tego nie zrobię, a (dajmy na to) jutro zostanę zlikwidowany przez zawodowego mordercę, którego naśle na mnie grono"twardogłowych" antropologów, to kto do diabła Wam o tym powie? Nie dowiesz się ode mnie skąd jestem - zasady konspiracji, niech Ci wystarczy, że wszystko co przeczytasz zostanie "wystukane" we wnętrzu betoniarki, którą co jakiś czas dla zmyły uruchamia mój asystent. Nie są to jakieś wybitnie niedogodne warunki, bywało gorzej, lecz mój asystent tak się przejął, że aby nie zostac zdekonspirowanym, co jakiś czas wrzuca łopatę żwiru do mojej "pracowni", co w połączeniu z ruchem obrotowym stanowi pewną niedogodnośc.
Dobra, włożyłem kask, mogę pisac dalej. W poszukiwaniu brakującego ogniwa w teorii Darwina zawędrowałem na Borneo. Sądząc że gonię żywą skamielinę ruszyłem omyłkowo w pościg za samcem orangutana, jego partner (związki partnerskie są nagminne wśród orangutanów) wziął mnie za swego konkurenta. Orangutany mają to do siebie że nie bawią się w zbędną dyplomację, zasady dobrego wychowania są też im obce - dostałem kopa w krocze (gwarowo; w dudy, z piwnicy), i spadłem z drzewa nieprzytomny. Odzyskałem świadomośc w ich gnieździe, to co ze mną tam wyrabiały nie jest tematem tej opowieści, mogę tylko zdradzic że nie o mą adopcję im chodziło. Jedno jest pewne; jeśli masz urlop i pragniesz wypocząc, jedz na Mazury albo w Bieszczady, penetrację lasu deszczowego na Borneo odradzam, bo możesz zostac spenetrowany. Opuszczając później wyspę, widziałem pewnego naukowca goniącego w koronach drzew dużą małpę - dało mi to do myślenia.
Wszystko ma swój początek i koniec, zostałem odbity przez wojowników z plemienia które dobrze znało obyczje orangutanów, i wiedzieli oczywiście co mnie tam spotkało. Myślałem że będę miał olbrzymie trudności z nawiązaniem kontaktu z nimi, jakież było moje zaskoczenie kiedy okazało się że rozumiem ich mowę, nie potrafiłem jednak wypowiedziec nawet jednego słowa w ich języku. Jakiś czas później nauczyłem się pewnej pięśni, lecz nie uprzedzajmy faktów. Byli to ludzie szczerzy i dobrzy - nigdy nie oglądali "Familiady".
Traumatyczne doświadczenie miało straszny wpływ na mnie, społecznośc która mnie gościła dawała sobie jednak radę z tak szczególnymi przypadkami jak mój. Szaman oświadczył, że wprowadzając mnie w stan hipnozy i przywołując wspomnienie przeszłych wcieleń, pozbędę się przeżyc które mnie dręczą. Najwspanialsze w tym wszystkim było to, że mogłem sam określic które wcielenie mi odpowiada, zaś liczba seansów była nieograniczona. Trochę męczący był sposób w jaki do stanu hipnozy mnie wprowadzano. Otóż dwaj rośli mężczyźni walili pałami w blaszny garnek umieszczony na mej głowie, jednocześnie musiałem śpiewac starą plemienną pieśń miłosną głaszcząc paskudnie śmierdzącego capa. Cap gryząc mnie w łydkę, przenosił mnie w odmienny stan świadomości, powodzenie przedsięwzięcia za każdym razem było całkowite. To co niekiedy mnie irytowało to to, że nigdy nie było wiadomo kiedy zwierzak ugryzie, i cały proces wprowadzenia mnie w hipnozę trwał niekiedy godzinami.
Dowiedziałem się że w przeszłości całymi tysiącleciami byłem trawą, uwielbiałem byc trawą - ten spokój, ta cisza..., ale tylko do czasu. Szybko wyszło na jaw, że za każdym razem byłem wyrywany z korzeniem i zjadany na "żywca" przez zwierzaka o czterech żołądkach. Proces trawienny nigdy nie unicestwiał mnie całkowicie, na wpół żywy, wykorzystany, opuszczałem w ohydnym towarzystwie organizm mego prześladowcy tylko po to by odrodzic się, i byc powtórnie zjedzonym. Gehenna moja musiała byc spowodowana jakimś grzesznym wcieleniem zanim zostałem trawą - prawo przyczyny i skutku.
W mojej prehistorii mało kiedy byłem człowiekiem, a jęsli już, to jakimś parobkiem, chłopem pańszczyźnianym albo niewolnikiem, jeden jedyny raz byłem świetnym średniowiecznym rycerzem, komesem-hrabią. Liczył się ze mną sam król, moje zdanie wiele dla niego znaczyło, byłem przyjmowany na dworach państw ościennych z honorami. Jakież to było wspaniałe gdy jadąc na mym rumaku, plebs z czapkami w rękach kłębił się wzdłuż drogi nie mając odwagi podejśc bliżej! Byłem alfą i omegą, autorytetem absolutnym, moje słowo było prawem - postanowiłem eksploatowac to wcielenie ile się da.
Wielokroc brałem udział w wyprawach, których zadaniem było sprowadzenie na właściwą drogę ludów mi obcych, każdy uczestnik takiej wycieczki dostępował zaszczytów w inny sposób nieosiągalnych. Prawie zawsze wiązało się to z przelewem krwi, nasza doktryna odpowiednio ukształtowana dopuszczała, wręcz aprobowała taką możliwośc. Z jakąż lubością grabiłem, mordowałem i gwałciłem!, za każdym jednak razem tłumaczyłem pobitym i zgwałconym że zmuszony byłem to robic dla ich dobra - sam to tak widziałem. Przecież gdyby żyli inaczej nie byłbym zmuszony do interwencji, a tak; masz babo placek, chcieli życ nie tak jak powinno się życ. Karne wyprawy organizowałem cały czas, aby wyekwipowac wojsko musiałem nakładac ciężkie podatki - prostaczkowie się buntowali, od czegóż jednak subtelna sztuka manipulacji? Przemawiac umiałem, ograbieni i zniewoleni po wysłuchaniu mej mowy stawali po mojej stronie, i dzięki nim dokonywałem jeszcze większych spustoszeń.
Nawet największy humanista i myśliciel - jakim bez wątpienia jestem - ma chwile słabości, pławi się wtedy w rozpuście i zbrodni, tym bardziej jeśli uchodzi mu to bezkarnie. Stało się coś zaskakującego, osobowośc indywiduum którego żywot eksplorowałem wyparła moje teraźniejsze "ja", wychodząc ze stanu hipnozy obudził się potwór który chciał zlikwidowac wodza i zając jego miejsce. Dopiero cios wielką patelnią przywrócił mój rozum do normalności - wstając deklamowałem Szekspira, całego Szekspira, i tak przez dwa tygodnie non-stop aż padłem wyczerpany. Po przebudzemiu szaman uspokoił mnie, były to całkowicie normalne objawy dochodzenia do normy, trauma minęła i na powrót byłem dobrej kondycji psychicznej.
Dobra, Borneo za nami, jestem w Europie. W jednym z krajów wzniesiono budynek wielki, ogromny - cóż z tego?, zapytasz. A to z tego, że w środku tej budowli kończono prace nad pewną rzeźbą. Aby mogło powstac to dzieło nad dziełami, jeden wybitny artysta wraz ze swoimi pomocnikami pracował w pocie czoła. Kształt, forma tej postaci, każda zmarszczka czy grymas twarzy nie zależał jednak od jego wizji, wszystko robił według wskazówek całego sztabu antropologów. Rzeźba miała byc dokładnym odzwierciedleniem wyglądu człowieka, którego doczesne szczątki badali naukowcy.
Nigdy, ale to nigdy, nikomu nie uda się odtworzyc dokładnego wyglądu człowieka na podstawie jedynie jego szkieletu, jest to niemożliwe! Próbowaliśmy to dziesiątki razy, co z tego że zastosowano najnowszą metodę? - bzdura, i jeszcze raz bzdura!
Kolega ze studiów prosił mnie, abym wziął udział w uroczystości odsłnięcia tego "kaprysu nauki" (tak nazwałem dzieło), zgodziłem się z niechęcią.
Wzruszeni ludzie klęczeli, ukląkłem i ja, długo grały organy, napięcie rosło. Nareszcie muzyka umilkła i zasłona opadła, i...oniemiałem!, klęczałem przed samym sobą.
~antropolog , 24.08.2008 17:11