"Szyfrach Wojny"
Było tam kilka fajnych kadrów (widać że przestudiowano przy ich wykonaniu sporo zdjęć z walk na Pacyfiku)... Ale za całokształt to film to dno i 3m mułu (subiektywna opinia). Dlaczego?
Płytkie postacie, zbyt duzo patosu (i ten amerykański patriotyzm- ble...). Dialogi drętwe (i te utrte shematy)...
Sceny rodem z kina akcji klasy B (jak ta, w której Japończycy łapią jednego indianina- najlepszego przyjaciela głównego bohatera- a ten niemal ze łzami w oczach rzuca granat by niedopuścić do pojmania koleszki- rozrywając przy okazji z 5 Japończyków- matkooooo co za kicz; dodam tylko że jeden z dwójki bohaterów ginie ratując małą dziewczynke- która niechybnie zgineła by zabita przez Japończyków- reżyser jest Chińczykiem, więc więc brak sympatii do "Japanów" jest zrozumiały
).
Cytat:
Model Dobrzy vs żli itp. W dodatku wtórne...
Przypominjmy: TAK WYGL¡DA WOJNA. WOJNA TO WłA¦NIE "DOBRZY VS ¬LI"
Więc Film "Cienka czerwona linia" nie pokazywał "prawdy" o wojnie (bo tam przecież nie było powiedziane kto był dobry a kto zły...)!?
Klasa filmu to nie ilośc wybuchów, krwi i flaków na ekranie i efektów specjalnych (robionych z rozmachem epickich scen)...
Był taki film "Stalingrad" (taki "Szeregowiec Rayan" w wersji niemieckiej
) i szczerze powiedziawszy był to film znacznie lepszy od "Wroga u bram" (pomijając postać oficera- harcerzyka i klku "łopatologii"), mimo że tam nie było powiedziane kto był dobry, a kto zły (raczej strano się podkreślić że żołnierze obu stron mają niewesoło- ale robiono to dyskretnie).
Zanam mase filmów (dramatów wojennych) które uciekają wręcz od tego schematu (dobrzy vs żli), i wcale nie są to filmy na siłe antywojenne...
W dodatku film zwierał w sobie sporo scen które odwoływały się do realiów tej bitwy (a w "Szeregowcu Rayanie" irytowły mnie wtrącone "na siłe" "anegdoty" związane z lądowaniem w Normandii- tak jak ta z szybowcem desantowym)...
Cytat:
Możesz podać tytuł pod jakim film był dystrybowany w USA
Nie omieszkam. Przy okazji, nie oglądałem owego.
A warto, serio... To klasyk!
Barbarian napisał:
"Byliśmy żołnierzami"- zbyt ckliwy i "bohaterski"
Z tą również...wg. mnie klasyka "współczesnego" kina wojennego.
"Patton" to też klasyka, ale mnie nie porywa i jest wrat obejzenia dla jednej (no może jeszcze za "wierne odtworzenie" gen.Brdleya) kreacji aktorskiej (i to na pierwszym planie
)...
Nie mówie że "Byliśmy żołnierzmi" to jest jakiś badziewny film (jest to kawał dobrego kina), ale nie jest to film który by sprawił że szczęka Ci opadnie i nie będziesz mógł spać przez następny tydzień
Już lepszy (i to zdecydowanie) był "Helikopter w ogniu"...
Co do "Czasu apokalipsy"- to jak wyjaśnisz fakt że reżyser (uczestnik tej wojny) tak zbudował film że jest to przechadzka po tamtym konflikcie!?
Po co bohaterowie są świadkami zdobywania wioski przez kawalerie powietrzna, płyną łodzią ptrolową, odwiedzają wysunięte "forty" US army?
Po co tam pokazano ekipe filmowa kręcacą materiał dla stacji telewizyjnych (scena w której "reżyser" każe udawać żołnierzą że walcza
); masze odprawianą przez kapelana; tubylców przesaiedlanych przez wojsko; "centrum rozrywki" w samym środku dżungli; życie jakie panowało w Sajgonie (na początku filmu) i w bazach w Delcie mekongu?
Po co Kurtz czyta wycinki prasowe (w których uzasadnia się wysłanie "doradców wojskowych") oraz krytykuje sposób prowadzenia wojny przez rząd USA (turyści wysyłani na rok na wojne)? Po co sceny w których pojawiają się Francuzii (nie uważasz że jest to "ukłon" w kierunku walk w Indochinach jakie toczyła Francja- i z jakim skutkiem)?
I na koniec po co te ukłony w kierunku "Jądra ciemności" (w której wycieczka w głąb dżungli była pretekstem do ostrego napiętnowania kolonializmu- cywilizowania)?
Widocznie reżyser jeżdzil na kwasie...
Dlaczego to pochwaliłem (sposób naracji), bo mało kto by się na coś takiego odwazył (i niemal napewno nie osiągnoł by tak dobrego efektu).
Różnica między dobrym a żłym filmem jest bardzo cienka (np. Na papierze taki "Pulp fiction" to gniot- postacie maksymalnie przerysowanie, wręcz komiczne, panuje ogólny chaos i historia się sypie- ale w rękach dobrych ludzi wychodzi arcydzieło ze świetnymi kreacjami, kultowymi dialogami, genialnie zmątowane...).
Dziwi mnie że aż tak bezkrytycznie podchodzicie do oceny wielu filmów (dobry film nawet w momęcie w którym wszystkie "bajerki" przygasną nadal ogląda się z wypiekami na twrzy- np. "Oby- ósmu pasażer Nostromo"- nadal trzyma za gardło i nie puszcza
).
Co do "Wroga u bram" to wtórność rozumiem jako powielanie utrtych shematów (dobry, młody, przystojny, zdolny od którego zależa losy ¦wiata- w tym wypadku morale radzieckiej armii
- vs. zły- stary, bżydki- ale nie za bardzo- doświadczony, legendarny i piekielnie niebezpieczny przeciwnik).
Sanjper (uczeń "złego") przydzielony "dobremu" (aby pokonać "złego")- postć komiczna i wyrazista (musi przecież wzbudzić sympatie widzów nim zostanie zabita przez "złego"- 1 powód dla którego nie lubimy "złego").
Dzieciak- niewiny, pomocny, zaangażowany dla dobrej (jedynej słusznej) sprawy (jak "zły" go powiesił to był już 2 powód dla którego widz nie lubi "złego"- po przecież ostatnia k.... jest zdolna zrobić krzywde niewinnej isticie).
"Piękna" - czyli panna "dobrego" (już przy pierwszym ich spotkaniu wiadomo jak się cała "sprawa" skończy). Odstępstwem od shemnatu jest fakt że "dobry" nie musi ratować "pieknej" z rąk "złego"...
Natomiast czymś "nieprzewidywalnym" jest stworzenie "trójkąta" (ona go kocha i on ją, ale ona nie kocha tego drugiego który ją kocha, więc ten drugi robi wszystko aby zdobyć ja- kosztem jego
). Model taki został zastosowany tylko (zapewne) kilka set razy (w książkach, filmkach różnej maści itp.)...
I tu pojawia się coś ciekawego... Ten trzeci (nazwijmy go "politruk") jest uzależniony od "dobrego" (którego wylansował- ostania nadzieja biłych- jakie to nowatorskie)... (ale to i tak znaczenia wiekszego z rozwojem akcji nie ma).
"Politruk" inteligentny, przystojny (być taki musi), wyrachowany (na dodatek sypie stereotypami o żydach- ale jest żydem więc mu wolno opowiadać "głodne kawałki" o tym że istnieją jakieś "niewidzialne organizacje"- dla dobra filmu temat ledwie napoczęty- w dodatku tak pokierowany że wychodzi że pochodzenie "politruka"i "pięknej" nie ma znaczenia- "[...]W babilonie zdrada")...
"Politruk" tak "namiesza" że w pewnym momęcie kochankowie dowaiadują się o śmierci ukochanego/ukochanej (nowatorskie jak diabli).
Ale swą pyche i zło "politruk" odpokutowuje składając swoje życie w ofierze (w czasie "finałowej" walki ze "złym" - który ginie- i to od strału w głowe- zorro mial swoje "Z", snajperzy ze Stalingradu mają swoją "kule w łep"
).
Cała historia kończy się happy endem (Związek Radziecki wygrywa; "dobry" jest legendą i spokojnie- już na tyłach frontu może płodzić potomków z "piękną")...
Jeżeli to nie jest wtórne, to chyba przejde na Islam...
Jak pierwszy raz przeczytałem o radzieckim snajperze który:
- zabił ze 180 osób
- zniszczył dwa czołgi
- 20 żolnierzy wroga wzioł do niewoli
To oczy wyszły mi na wierzch (a przeczytałem to na jakieś 3-5 lat przed premierą "Wroga u bram"... Pomyślałem wtedy "Rambo jednak naprwde istniał" (nazwiska tego "chodzącego armagedonu" nie znałem- a dane mogą być błędne- bo podaje je z pamięci)...
Chyba taka postać mogła posłużyć za bohatera lepszego filmu (ale przecież równie dobrze mógł by to być Rambo IV w scenerii WWII- więc nie było aż tak żle
).
P.S Jon- "W jasną księżycową noc" (pewnie jak zwykle przekręciłem tytuł)
też byli dobrzy vs. żli (po za dowódcą kompanii- ale to był raczej "wyjątek potwierdzający regułe"
)?
Film (i książka) była o wojnie, budżetu dużego tam nie było... Za to była tam nieliniowa (nieprzewidywalna) fabuła, studium psyhologiczne bohaterów (musze zminić te foldery informacyjne bo strasznie sztampowe
), ale przecież...
przewidywalności - to prawda, ale oglądając ów film na takie duperele nie zwraca się uwagi
Ale film (i książka) Ci się podobała (mnie również)
Więc jeżli producent wyda "kupe" kasy na efekty specjalne (ztrudni dobrego operatora i orkiestre synfoniczną aby zgrała kilka kawałków), to jesteś w stanie przeboleć brak w scenariuszu?
Jest taki film- "Pluton" tam też jest jasna i klarowna granica kto jest dobry, a kto zły (i na końcu "dobro" "zwycięża"). Ale film jest tak zrobiony że oglądając go ten shemat nie irytuje (nie "wyziera" tak z ekranu)... Tego niestety nie mogę powiedzieć o "Wrogu u bram"...