Robotnik idący do pracy wyczuwa dziwny, przenikliwy zapach z pobliskiego rowu melioracyjnego. Zaintrygowany spogląda w to miejsce i dokonuje makabrycznego odkrycia. W rowie leżą zwłoki kobiety. Mężczyzna nie waha się, od razu wzywa policję. Jest wczesny poranek 6 listopada 2001, centrum miasta
W Juarez 6 i 7 listopada znaleziono ciała ośmiu kobiet. W ciągu ostatniego roku zaginęło tu jeszcze kilkanaście dziewcząt. Co jest przyczyną tych nieszczęść? Czy nad miastem ciąży jakieś fatum? Dlaczego makabryczne zajścia miały miejsce w Juarez? Czy mogły się zdarzyć tylko tu?
Wywiad
ROZMOWA Z TWĂ“RCAMI SERIALU
R: W lipcu 2002 roku wylądowaliście w Juarez po raz pierwszy. Tak w praktyce rodził się serial Miasto Zbrodni. Jakie było to pierwsze wrażenie?
E&G: Wylądowaliśmy w Mexico City. To był nasz pierwszy kontakt z Meksykiem. Stamtąd – już po długiej podróży – znów lecieliśmy – do Chihuhua – a stamtąd jechaliśmy jeszcze przez wiele godzin przez ten olbrzymi kraj. Wydawał się pusty, pełen wielkich, otwartych przestrzeni. To było na przełomie lipca i sierpnia, upalne lato trudno było znieść, wiedzieliśmy, że w takie miesiące trudno byłoby robić zdjęcia.
R: Ale był to tylko rekonesans...
E&G:Najpierw poznawaliśmy Juarez. Robiliśmy dokumentację. Poznaliśmy wiele osób – i większości z nich później, po kilku miesiącach nie zastaliśmy już na tych samych stanowiskach, wiele zupełnie znikło nam z oczu. Taka specyfika – mówiliśmy o tym w serialu.
R: Dlaczego jednak Juarez? Ktoś na forum o tym wspomniał – tyle jest tematów w Polsce...
E&G:I ktoś mu odpowiedział – ta sprawa jest wyjątkowa na skalę światową. Jest makabryczna, ale też trudno, gdy już się o niej usłyszy, nie zadać kilku pytań: kto to robi? czy to się nigdy nie skończy? jak to możliwe – we współczesnym świecie – by ta sprawa tak długo nie dawała się rozwiązać?
R: Gdzie o niej usłyszeliście? Bo mimo wszystko wieści z Juarez nie docierają do Polski zbyt często.
E&G:O morderstwach na taką skalę usłyszeliśmy od Meksykanki mieszkającej w Polsce. To żona naszego kolegi, która szukała wcześniej tematów do programu Nie Do Wiary w Meksyku. A Grzegorz był wtedy producentem Nie Do Wiary – ale ten temat był szerszy, inny. I tak się to zaczęło – od zwykłego zainteresowania, przez pierwsze próby zbierania materiałów, aż po myślenie o zrobieniu o tej sprawie filmu.
R: No właśnie – od zainteresowania do filmu musiało minąć nieco czasu...
E&G:To było kilka miesięcy wiszenia na telefonach i zbierania dokumentacji, wszystkich możliwych materiałów. Szukaliśmy kontaktów w Juarez, wiele informacji musieliśmy oczywiście weryfikować – bo o tej sprawie różne rzeczy się pisze i mówi. Różnych też rzeczy wysłuchiwaliśmy – niesprawdzonych, nierzetelnych, po prostu legend i bajek. Było to trudne dodatkowo, bo...
R: ...właśnie przydarzyła się wam Usterka?
E&G:Tak. Najpierw planowaliśmy wyjazd na zdjęcia w październiku 2002 roku. Ale wcześniej pracowaliśmy już nad Usterką. Na tym programie również bardzo nam zależało więc w efekcie zdjęcia przenieśliśmy na marzec 2003. Z pożytkiem dla obu produkcji...
R: Wróćmy zatem do Meksyku. Marzec, upały jeszcze nie nadeszły, ale praca mimo to była pewnie trudna... Od świtu do zmierzchu, nerwy, ryzyko, stres?
E&G:To nie była praca ciężka fizycznie. Problem polegał na tym, że trudno było wszystko ogarnąć. No i raz trzeba było działać taktownie, kiedy indziej bezczelnie, innym znów razem sprytnie. Wszystko wokół ciągle się zmieniało, daty umówionych spotkań nic nie znaczyły... Samo nawiązywanie kontaktów zabierało mnóstwo czasu, a ludzie i tak się w efekcie nie zjawiali. Więc znów szukaliśmy, chodziliśmy, pukaliśmy w różne drzwi.
R: Dlaczego?
E&G:Jedni po prostu nas unikali, inni się bali, oszukiwali, zwodzili nas – coś obiecując, ale bez woli na dotrzymanie obietnicy. W ogóle dużo się działo już w trakcie naszego pobytu – niezależnie od przygotowań w czasie pierwszej wizyty. Zmiany na stanowiskach, nowe ciała, nowe zbrodnie...
W sumie więc nie polegało to na tym, że wstawaliśmy o świcie i działaliśmy do następnego świtu – tylko na tym, że to był żywioł. I trzeba było próbować nad nim panować...
R: Mówcie, mówcie – to przecież najbardziej interesujące!
E&G:Hm, po prostu byliśmy w mieście, gdzie to się NAPRAWDĂŠ DZIEJE! To nie był plan filmu fabularnego, to nie był Rodriguez albo Sergio Leone. My robiliśmy zdjęcia w mieście, gdzie ktoś morduje młode kobiety. A – już o tym wspomnieliśmy – strach, niechęć do rozdrapywania ran i wiele innych ludzkich uczuć sprawiało, że nasi informatorzy nie mogli, nie chcieli, nie potrafili pomagać nam w tej pracy.
R: No właśnie – byliście tam obcy, nie znaliście – mimo przygotowań – realiów. Mieliście przewodnika? Ktoś was oprowadzał?
E&G:Mieliśmy tylko dwóch kierowców, dwóch miłych studentów. Ale nie chcieliśmy ich za bardzo wtajemniczać, nie chcieliśmy by wiedzieli z kim rozmawiamy i o czym dokładnie. Bo w roku 2002 była tam z nami również Anahi – wspomnieliśmy już o niej. I sprawiało to, że Meksykanie byli z jednej strony bardziej czujni (bo bali się, że ona nie jest tylko tłumaczem), a z drugiej wypytywali ją o wiele spraw, o których nie chcieliśmy by wiedzieli. Więc za drugim byli z nami tylko Polacy. I ta taktyka – gdy tylko wąskie grono osób wiedziało co dokładnie robimy zdała egzamin. Część z naszych rozmówców traktowało nas jak nieświadome wielu rzeczy dzieci i dlatego skłonni byli powiedzieć więcej.
R: Zatem nie traktowano was niechętnie – jak wtykających nos w nie swoje sprawy intruzów?
E&G:Do nas pozytywnie nastawiało to, że nie przyjechaliśmy tam tylko na kilka dni – jak większość ekip telewizyjnych. Od początku mówiliśmy, że chcemy nakręcić poważny, rzeczowy film, a nie tylko sensacyjną błahostkę. Lubili nas za to – że wkładamy w rozwiązanie tej zagadki tyle energii i czasu. Poza tym z Polską kojarzyli im się tylko Papa i Walesa... Byli zatem nas ciekawi. To również ułatwiało kontakty.
R: Zakładam, że nie mówcie w tym momencie o władzach – w Juarez czy w Chihuahua – które wolałyby pewnie nie odpowiadać na zbyt wiele pytań... Ale interesuje mnie to, jak odbierały was matki ofiar. Czy miały nadzieję na jakąś pomoc z waszej strony?
E&G:Prawdopodobnie tak. Myślę, że miały nadzieję, że im więcej osób mówi o tej sprawie, tym większa szansa na zmianę. że coś się musi ruszyć...
R: W kolejnych odcinkach pokazujecie, że byliście obserwowani. Jak się wtedy czuliście?
E&G:Rzeczywiście większość takich chwil pokazujemy. Z reguły wyglądało to podobnie. I było raczej intrygujące niż groźne.
R: Widzieliśmy też scenę, gdy kamień rozbił szybę w waszym samochodzie. Czy podobnych przypadków było więcej?
E&G:Juarez jest ogólnie niebezpiecznym miastem. Sam tam nie wychodź wieczorem na ulice. Nas jednak nic więcej nie spotkało. Dla bezpieczeństwa jeździliśmy zawsze wszyscy razem – cała ekipa, sześć osób.
R: Wróćmy zatem do waszego trybu pracy. Czy zdjęcia oglądaliście już na miejscu, w hotelu?
E&G:Codziennie przeglądaliśmy w Juarez taśmy, żeby zobaczyć czy zarejestrowaliśmy wszystko, co chcieliśmy. Tym bardziej, ze większość zdjęć robiliśmy z małych kamer, nie zawsze w dobrych warunkach, nie zawsze jawnie... Musieliśmy zatem sprawdzać czy udało nam się to nakręcić. Grześ nie rozstawał się ze swoją kamerą. Dzięki temu udało mu się nakręcić większość wszystkich scen, o które pytasz – kamień, podglądanie nas, obserwowanie, itd. Wszystko z małej kamery trzymanej zawsze w gotowości. Dzięki temu czasem odkrywaliśmy, że ktoś stojący z boku, pozornie nieważny, ale pojawiający się nadspodziewanie często, to śledzący nas tajniak.
R: Widzom bardzo spodobała się scena, w której urzędnik porozumiewa się z Człowiekiem z Kamerą...
E&G:Dla nas to również było wielkie odkrycie. W tym czasie rozmawialiśmy z tłumaczem, a oni coś cicho sobie szeptali. Wieczorem, gdy przeglądaliśmy zdjęcia okazało się, że mamy sensacyjny materiał. Wszystko zawdzięczamy więc operatorowi – niepostrzeżenie dla naszych rozmówców złapał ich na kombinowaniu.
R: Wiele materiału na pewno nie zobaczymy...
E&G:Niestety – zawsze tak jest. Ale wszystko co ważne i interesujące staramy się pokazać.
R: Ciągle ktoś pyta – mnie, a pewnie również i was – kto zabił?
A co wy sadzicie o seri tych zbrodni?